Malta - przyjemne z pożytecznym
Malta…. mały wyspiarski kraj, z długą, bogatą historią, przechodzący z rąk do rąk kolejnych imperiów, w pełni niepodległy dopiero od 50 lat. Niby Europa, ale też prawie Afryka (przynajmniej jeśli mówimy o temperaturach w czasie naszej wyprawy w czerwcu). Mieszanina różnych kuchni, zwyczajów, naleciałości z różnych języków. Mocno zurbanizowana i słynąca ze szkół języka angielskiego (jednego z dwóch urzędowych na wyspie), które są pewnego rodzaju wizytówką Malty. W ramach Programu Erasmus+ trafiliśmy na krótki, tygodniowy kurs do jednej z takich szkół, Sprachcaffe Language Plus.
Szkoła zlokalizowana w miejscowości Pembroke oprócz kursów oferuje kursantom również zakwaterowanie, wypoczynek na basenie itp. Specyficzny jest sposób prowadzenia zajęć, w których w jednej grupie są uczniowie w różnym wieku, pochodzący z różnych krajów i zapisani na kursy trwające od paru dni do kilku miesięcy. Wstępny test i trochę ślepy los porozrzucał nas po różnych grupach. Chyba nie trafiłem najgorzej, bo okazało się, że stanowiliśmy prawdziwą mieszaninę temperamentów, pochodziliśmy z różnych krajów, mieliśmy różne doświadczenia, o których rozmawialiśmy (czasami niekoniecznie gramatycznie, ale zrozumiale). Oprócz mnie na lekcji odmeldowała się para nastolatków z Tajwanu, 25-letnia Chinka z „małego” dwudziestomilionowego miasteczka, małomówny Łotysz, student z Czech, trzydziestoletni Meksykanin, dwójka z Hiszpani - 35-letnia Andaluzyjka i młody rozrywkowy Bask. Drugiego dnia doszła Francuzka i Kolumbijka, a następnego dziewczyna z Wenezueli. Niektórzy uczyli się już od 3 miesięcy i zapisani byli na kolejne 3. Inni właśnie kończyli swoją 2-miesięczną przygodę ze Sprachcaffe, jeszcze inni dopiero ją zaczynali. A w środek wpadłem ja, pojawiając się na tydzień jak meteor. Przy takiej zmienności składu prowadzenie sztampowych zajęć byłoby trochę problematyczne. Teoretycznie trochę omawialiśmy gramatyczne niuanse, był jakiś temat przewodni, ale ostatecznie przeplatało się to z rozmowami o życiu, zwyczajach, podobieństwach i różnicach, co nas wszystkich łączy a co różni. Jak na lekcję przystało, nauczycielka oczywiście korygowała błędy w wypowiedziach, była swego rodzajem moderatorem, ale nie ograniczającym zbytnio kierunku, w którym rozwijała się dyskusja. Konwersacje, różne akcenty, różne doświadczenia, obcowanie z żywym językiem… Tak upływały kolejne godziny zajęć, rozdzielone przerwą, niestety trochę za krótką, żeby można było skorzystać z kuszącego chłodem basenu… Tydzień minął jednak bardzo szybko… i nadszedł czas pożegnania ze szkołą i świeżo poznanymi znajomymi.
Na pewno było to ciekawe doświadczenie i idealny sposób nauki języka - przebywanie w środowisku, w którym wszędzie dookoła było słychać język angielski. I dotyczy to zarówno szkoły jak i ulicy. Chłoniemy to wszystko zarówno w sklepie czy też jadąc autobusem i słuchając informacji o następnym przystanku, czy też słysząc mimowolnie głośnego współpasażera bez żadnego skrępowania rozmawiającego przez telefon, dyktującego przepis na jakiś sos czy umawiającego się na wieczorną imprezę. Ciągły kontakt z żywym językiem, słowa wymawiane trochę inaczej, przez osoby z różnych krajów, w różnym wieku, z różnym akcentem. To i lekcje w formie dyskusji, choć czasem trochę kulejącej ze względu na pewne braki, uciekające z głowy słowa na pewno są lepszą i ciekawszą formą zaznajamiania się z językiem niż powtarzanie suchych reguł.
Pobyt na Malcie to jednak nie tylko nauka… Po zajęciach każdy mógł znaleźć dla siebie coś ciekawego. Na wyspie dobrze zorganizowany jest transport publiczny, chętnie wykorzystywany przez turystów i mieszkańców. Wszędzie można dojechać, czasem może nie o tej godzinie co się chciało (gdy jakiś autobus wyleciał z grafiku, być może z powodu awarii), może inną linią, może z przesiadką, ale chyba jakoś nikomu to nie przeszkadzało. Na przystankach czy w klimatyzowanych autobusach nie zauważyłem nikogo denerwującego się opóźnieniem. Bądź co bądź to dalekie południe, pośpiech nie leży w naturze tubylców. Uznają zarówno hiszpańską sjestę jak i greckie wyluzowanie siga-siga. Trzeba tylko pamiętać, żeby dać znać kierowcy nadjeżdżającego autobusu, iż jesteśmy zainteresowani skorzystaniem z jego usług. W przeciwnym przypadku możemy spędzić na przystanku długi czas, bo żaden autobus się nie zatrzyma. Wykupując bilet okresowy na dzień, tydzień czy miesiąc można najeździć się po całej wyspie. Zapewne dzięki tak zorganizowanej komunikacji w czasie całego pobytu nie widziałem korków na drodze. W podróżowaniu pomaga aplikacja szukająca połączeń, niestety tworzona chyba nie przez Maltańczyka, może jakiegoś Niemca, który uznał, że skoro minęła godzina podana w rozkładzie jazdy, to autobus na 100% odjechał już z przystanku. Nie widzi ona połączeń wcześniejszych, nie pokazuje autobusów, które teoretycznie już odjechały, a w rzeczywistości są spóźnione. Poza tym za każdym odświeżeniem aplikacji pojawiają się inne wyniki… ale to drobiazg, można się przyzwyczaić i o dziwo… dojechać tam, gdzie się chce… prawie o zaplanowanej godzinie.
Malta oferuje dla każdego coś ciekawego… Cała masa zabytków, skarbów kultury, fortyfikacje, kościoły, muzea, stare miasteczka, restauracje, knajpki z urozmaiconym jedzeniem, akwarium, góry, morze, plaże kamieniste i piaszczyste… Jak dla mnie, to temperatury zdecydowanie nie zachęcały do zwiedzania miast. Dlatego stolicę zaliczyłem, ogrody i twierdzę zobaczyłem, sierżanta zapoznającego turystów ze sztuką ładowania i odpalania zabytkowych dział wysłuchałem i …. wystarczy. Resztę wolnego czasu spędziłem na inspekcji najbardziej znanych miejsc nad wodą, a plaż z błękitną flagą na Malcie jest sporo. Zwiedzanie miast i muzeów zdecydowanie lepiej odłożyć na chłodniejsze miesiące.
Najbardziej chyba znana Błękitna Laguna na Comino jest jedną z najdziwniejszych atrakcji. Statki i łódki dowożą turystów na małą, skalistą wysepkę z zatoką otoczoną skałami. Jeśli ktoś myśli, że znajdzie tam kawałek jakiejś plaży, to mocno się myli. Pamiętacie scenę z „Avatara”, gdzie na wiszącej skale siedzą ikrany (latające „smoki”)? Tak wygląda brzeg nad laguną. Na stromej górze, na wszelkich w przybliżeniu poziomych małych półkach skalnych rozłożeni są turyści. Wąskie zejście do wody prowadzi na bialutki piasek (rzadkość na Malcie), ale pod wodą o głębokości do 1-1.5m, pełnej taplających się turystów. Masakra… Ale za to gdy popłynie się na drugą stronę, to morze robi się ciekawsze, ludzi jest mało. A najlepiej popłynąć dalej wzdłuż brzegu, gdzie nikogo nie ma, gdzie można znaleźć groty, na których końcu można stanąć na piasku nie tkniętym ludzką stopą, przynajmniej od ostatniego sztormu lub dużego przypływu. Różnobarwne formacje skalne, bogatsze życie pod wodą… jednym słowem- National Geographic na żywo.
Ciekawsze są chyba plaże na północno-wschodnim wybrzeżu, w trzech zatokach od Golden Bay do Gnejna Bay. Niby obok siebie, lecz każda o innym charakterze. Generalnie, na całej Malcie ilość plażowiczów jest odwrotnie proporcjonalna do odległości od parkingu i przystanku. Jest zrozumiałe, biorąc pod uwagę temperatury na wyspie. To jednak jest kwestia wyboru- blisko do przystanku i baru czy więcej przestrzeni życiowej, przejrzysta woda i ciekawsze rzeczy do oglądania.
Dla nie czujących się pewnie w wodzie godne polecenia jest Akwarium w Bugibbie, gdzie stojąc na twardym podłożu można z bliska obejrzeć, jak wygląda życie w otaczającym Maltę (i nie tylko) morzu.
Podsumowując… Malta to mały kraj (najmniejszy w Unii Europejskiej, o powierzchni Łodzi), ale zdecydowanie za duży na tygodniowy pobyt. Nie da się jej poznać w tak krótkim czasie, ale można próbować. Zwłaszcza, że lekcja języka angielskiego trwa tam cały czas, w szkole i poza nią. Zanurzeni jesteśmy w nim cały dzień. Nawet jak ktoś nie pochodzi z Malty, to i tak używa tego języka, bo jest on powszechny i uniwersalny na wyspie.